poniedziałek, 20 maja 2013

Pierwsza wycieczka rowerowa

Tata kupił rower. Nie byle jaki. Elektryczny (nie mylić ze stacjonarnym). Zachwycony jego posiadaniem chciałby jeździć nim wszędzie. Do pracy, do sklepu, do ludoteki, na spacer. Tata na szczęście wie, że mama potrzebuje czasami chwili wytchnienia od dziecięcia (pomimo wielkiej miłości :)). Postanowił więc, że wybierzemy się kupić krzesełko i kask dla Zosi, po czym zabierze ją na wycieczkę. Tak też zrobiliśmy.

Sprawa okazała się jednak bardziej skomplikowana niż nam się wydawało. Otóż rower Taty został prawdopodobnie stworzony dla bezdzietnych kawalerów. Rama jest piękna, zgrabna i powabna, ale niestety nie przewiduje miejsca na uchwyt mocujący krzesełko. Nasz faworyt odpadł w przedbiegach. Pół godziny do zamknięcia sklepów, a my nie mamy pomysłu co dalej. Tata podjął desperacką próbę. Wpadł do sklepu z rowerem i z mocnym postanowieniem, że nie wyjdzie dopóki mu jakiegośczegoś nie wymyślą :). Sprzedawca nie miał wyboru. Jak mus to mus. Na szczęście niektórzy producenci zdołali przewidzieć taką sytuację i stworzyli krzesełka montowane na bagażniku  nie na ramie. Udało się.

Jeszcze kask i jazda. Nie wiem, kto projektuje szatę graficzną kasków dziecięcych, ale umówmy się, poczucia estetyki to on zbyt wiele nie ma. Wybór padł na niebieski w krokodylki. Były jeszcze do wyboru: wściekły róż, pomarańczowy w misie i czerwony w biedronki. Ech.

Sprzęt szczęśliwie nabyty. Pora na wyprawę. Zosia postanowiła podejść do wszystkiego z rezerwą. Nie zdradzała żadnych oznak ekscytacji. Jej mina raczej mówiła: "I to tyle? Mogę już iść spać?". Jak pomyślała, tak zrobiła. Oparła głowę o plecy taty i ucieła sobie drzemkę. Po przebudzeniu ukazał się jej sielski widok: zielone pastwiska pełne pasących się owieczek, winnice i góry. Żyć nie umierać. Bilans pierwszej wycieczki na duży plus: zero strat w ludziach i sprzęcie, tata zadowolony, mama wypoczęta, Zosia wyspana. Czego chcieć więcej...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz